Okiem Szczepana, odc. 18: Gdybanie, czyli ojcostwo na czterech kółkach
Szczepan Rybiński
Podopieczny Fundacji Avalon
.
Mam trzydzieści lat. Większość ludzi z mojego najbliższego otoczenia ma już dzieci, niedługo będzie je mieć albo planuje je mieć. Ja też planuję, nie – inaczej: teoretyzuję, gdybam – taki czasownik chyba bardziej pasuje. Mam przecież jeszcze czas. Nie ma przepisu, który nakazuje płodzić dziecko po tym jak już odbębnicie trzy dekady. Przepisu niby nie ma, ale ta myśl od jakieś czasu ciągle do mnie wraca.
Zazwyczaj mam zajęte ręce: albo macham kółkami, albo opieram się o ścianę, czasami trzymam się balkonika. Kiedy trzeba się na czymś oprzeć, żeby stanąć prosto, raczej trudno jest wziąć dzieciaka na ręce. Mogę usiąść na wózku – tak jest pewniej, ale jest jeszcze spastyka, dłonie się trzęsą itd. Wychodzi na to, że próbuję przekonać czytelników tego artykułu do tego, że osoby z niepełnosprawnościami nie powinny mieć dzieci. Nic podobnego. Po prostu zastanawiam się „na głos” – tak na wszelki wypadek.
Widziałem kiedyś film „Żeby dziecko nie spadło”: młode małżeństwo, oboje z MPD (on na wózku, ona chodzi, ale z przykurczami). Kamera jest z nim przed i kilka tygodni po narodzinach drugiego dziecka. Ojciec nie może wziąć noworodka z łóżeczka od razu w obie ręce, więc podnosi je ostrożnie jedną ręką, ale bez paniki, widać że ma to już przerobione. Jego rodzice i teściowie nie wtrącają się, patrzą na to z drugiego końca pokoju, jakby obserwowali sapera, który właśnie rozbraja bombę.
Czyli można. Nie twierdzę, że nie, ale wątpliwości są. Czy zjadę z krawężnika wózkiem w balansie, kiedy mam dziecko na kolanach? Czy nadążę za nim/za nią, kiedy już zacznie chodzić?
Dla malucha dorastanie z niepełnosprawnym rodzicem to raczej norma. Podejrzewam, że wózek stałby się kolejnym elementem codzienności, który nie wymaga komentarza. Tatuś/mamusia jeździ na wózku, bo tak. Nic w tym szczególnego.
Pytanie tylko jaka będzie moja reakcja na pojawienie się dziecka i na to, że być może nie będę w stanie zaopiekować się nim tak jak chodziaki. Boję się, że moje samcze ego doprawiane dumą kulawego rozrośnie się do takich rozmiarów, że zabraknie miejsca na rodzinę, dystans do siebie i zdrowy rozsądek
Ale co tam, to tylko gdybanie. Zobaczymy jak będzie…