Okiem Szczepana, odc. 23: Intymność kulawych – recenzja spektaklu „Dotykalni”, reż. Grzegorz Simborowski
Szczepan Rybiński
Podopieczny Fundacji Avalon
Nie jestem w teatrze częstym gościem, więc słowo „recenzja” trzeba wziąć w gruby cudzysłów. Z Grześkiem – reżyserem spektaklu znamy się jeszcze ze studiów (kulturoznawstwo), między zajęciami częściej gadaliśmy o muzyce, o teatrze chyba wcale, ale kilka razy wspominał, że będzie próbował swoich sił na reżyserii. Jakiś czas temu rozmawialiśmy o jego pomyśle na spektakl warsztatowy. Punktem wyjścia miał być obcy. W domyśle tematem projektu mógłby być ktoś nietutejszy, uchodźca, ktoś reprezentujący mniejszości narodowe. Grzesiek podszedł szerzej do tematu – powiedział mi, że chce zrobić spektakl o intymności osób z niepełnosprawnościami. Byłem jak najbardziej za – możliwe, że część z Was wie, że poruszałem ten aspekt w swoich artykułach. Byłem ciekawy jak Grzesiek podejdzie do tej kwestii, jak przełoży na język teatru coś o czym wstydzimy się mówić.
Aktorzy nie mieli tego problemu, przede wszystkim dlatego, że w ciągu całego spektaklu nie wymówili żadnego słowa. Czasami się śmiali, głośno oddychali, ale nic nie mówili, ich głównym środkiem kontaktu z publicznością było spojrzenie i ciało. Zaczęło się od tego, że każdy z trójki aktorów (dwie kobiety i mężczyzna) siedział, spokojnie, trochę tak jak pacjenci czekający na wskazówki rehabilitanta. W pewnym momencie, jedna z aktorek wstała, wzięła pod ręce dziewczynę, siedzącą obok niej i przeniosła ją, trochę tak jak się przenosi niesforne dziecko – potem podobnie postąpiła z jedynym w obsadzie facetem. W zasadzie cały spektakl opierał się na ciągłej zmianie – zmianie ról, zmianie pozycji, zmianie nastroju, albo muzyki.
Choreografia czasem była zmysłowa, lekko dwuznaczna, mogła się kojarzyć z tym, co może dziać się za zamkniętymi drzwiami sypialni. Ale Dotykalni (skojarzenie z filmem „Nietykalni” jest nieprzypadkowe) wcale nie chcieli się chować przed publicznością. Chcieli pokazać, że tak jak każdym, czasami kieruje nimi libido, a czasami potrzeba intymności, która nigdzie się nie śpieszy.
To na co najbardziej zwróciłem uwagę to właśnie kontakt aktorów z publicznością – subtelny i inwazyjny jednocześnie. Najbardziej krępujące były ich spojrzenia, bywało, że wpatrywali się we mnie tak długo, że miałem ochotę wyjść z sali.
Pewnie część z Was to kojarzy – idziecie przez miasto z partnerem/partnerką i czujecie na sobie wzrok przechodniów. Grzesiek – z premedytacją lub bez – dotknął kwestii przekraczania granic prywatności osób z niepełnosprawnościami.