Rok pierwszy. O studiowaniu i szyciu spadochronów
Szczepan Rybiński
Podopieczny Fundacji Avalon
You jump out of an airplane and figure out how to make a parachute on the way down. Trafiłem na ten cytat w wywiadzie z aktorem, który starał się wyjaśnić, na czym polega improwizacja na scenie. W wolnym tłumaczeniu zdanie znaczy mniej więcej tyle, co: Wyskakujesz z samolotu i w drodze na dół próbujesz uszyć sobie spadochron. Ta metafora wraca do mnie niemal za każdym razem, kiedy myślę o okresie, w którym zaczynałem studia.
Cały pierwszy rok był serią kolejnych drobnych rytuałów przejścia, na które byłem nieprzygotowany. Zupełnie jakbym był ostatnim gościem na swoim ślubie. Zawiązywanie nowych znajomości, regularne sprzątanie, przygotowania do zajęć – te dotąd nieznane mi zadania składały się na rzeczywistość, której wcześniej nie doświadczyłem.
Pewnie byłoby kłamstwem stwierdzić, że niepełnosprawność nie odgrywała roli w adaptacji do nowych realiów. Z drugiej strony przypisanie wszelkich trudności wózkowi byłoby też dużym uproszczeniem. Dlatego w artykule skupię się zarówno na emocjach, które przeżywałem w tamtym czasie, jak i kwestii ówczesnego poziomu dostępności uniwersytetu.
Raczej pierwsze trzy lata
Studenci ze starszych roczników przekonywali, że pierwszy rok jest najtrudniejszy. Potem jest już z górki – dodawali z uśmiechem. Starałem się przyswoić każdą radę: które wykłady można olać; kto z wykładowców jest najbardziej „lajtowy” na egzaminie; jak zdobyć dobry skrypt, a przede wszystkim – czym jest skrypt? Połapanie się w zasadach, jakie obowiązywały na studiach, było jednocześnie ekscytujące i przerażające. I tak będziesz robił wszystko na ostatnią chwilę – słyszałem nie raz.
Wybrałem polonistykę bez większych refleksji. Po prostu założyłem, że poradzę sobie tak czy inaczej. Starsi koledzy i kuzyni mówili o studiach jako czasie, kiedy rzeczy dzieją się same. Nawet mityczne egzaminy miały być serią skutecznych uników.
Jednak studia nie polegały tylko na studiowaniu. Ważne było też to, co dzieje się na korytarzach, w pokojach akademików. A u mnie działo się niewiele. Życie studenckie toczyło się obok. Szybko miało się okazać, że jestem zbyt zahukany, żeby nawiązać z kimś relacje.
Na pierwszym roku mieszkałem w akademiku, w którym cały parter był zapełniony pokojami dostosowanymi dla studentów z niepełnosprawnościami. W 2006 roku mało kto słyszał o OzN, a podobny symbol na orzeczeniu to było oczywiście za mało, by znaleźć wspólny język.
Nie pomagała też proza życia. Trudno swobodnie rozmawiać ze współlokatorami, jeśli wcześniej zasmrodziłem segment niewyrzuconym jedzeniem. Nie zamknąłem drzwi. Nie pamiętałem o otwieraniu okna, wyczyszczeniu toalety itd. Jeśli pierwszy rok studiów był zszywaniem spadochronu, mój owinął się wokół głowy.
W tym czasie pojawiły się u mnie bóle somatyczne (kolejny termin, którego wcześniej nie znałem), czyli reakcje organizmu na (w moim przypadku) stany lękowe. Uczucie mocnego ukłucia soplem lodu, który topnieje, ale nie odpuszcza, tylko rozlewa się, gdzie popadnie.
Im większy lęk przed egzaminami czy życiem studenckim, tym większy bałagan. Również w indeksie. Okazało się, że nie potrafię improwizować, działać na ostatnią chwilę. Dlatego, zamiast skupić się na zbieraniu nowych doświadczeń i znajomości, zwróciłem się w kierunku tego, co znam: domu rodzinnego i kuzynów mieszkających w Warszawie. Pierwsze wyjścia poza już znane schematy miały nastąpić dopiero na trzecim roku studiów. Zmieniłem akademik, wiedziałem już, że chcę przejść na inny wydział, a dzięki koledze z AWF-u nauczyłem się dobrze obsługiwać swój aktywny wózek.
Kiedy wspominam tamten okres, trudno mi – w pierwszym odruchu – nie być cynicznym wobec motywacyjnej narracji, jaka dominuje w dyskusji o osobach z niepełnosprawnościami. Zdaję sobie sprawę, że takie hasła jak: ograniczenia są tylko w głowie, stały się ważnym punktem oparcia dla wielu innych osób. Jeśli ktoś potrafi wykorzystać je w sposób konstruktywny – to super! Jednak mam wrażenie, że motywatory stały się środkiem zastępczym dla poważnej dyskusji na temat higieny psychicznej i potrzeby przygotowania (nie tylko) osób z niepełnosprawnościami — na przepracowanie trudności i błędów. Poza tym niepełnosprawność nie wiąże się tylko z fizycznością. Jak rozmawiać o osobach, którym wystawiono orzeczenie w związku z chorobami psychicznymi? W ich przypadku wspomniany wcześniej motywator wydaje się trochę nie na miejscu.
Mimo że moja integracja nie przebiegała łatwo, to spotkania z ludźmi odwracały uwagę od kryzysowych sytuacji. Potrzebowałem tylko impulsu. Na pierwszym roku nie znałem Warszawy na tyle dobrze, by poruszać się po mieście w pełni swobodnie, więc pretekstem do wyjścia ze skorupy były przede wszystkim zajęcia na uczelni.
Granat w windzie
Już 16 lat temu — w 2006 r., Uniwersytet Warszawski był przyjazny studentom z niepełnosprawnościami. O dostosowanych akademikach już wspominałem: brak progów, dostosowane łazienki, windy. Mieszkałem w sumie w trzech domach studenckich i każdy pod tym względem był bez zarzutu.
Mieliśmy zapewniony też transport uniwersytecki i wsparcie Biura ds. Osób z Niepełnosprawnością. To tam wysyłałem swój plan zajęć, tak by koordynator mógł opracować mój grafik przyjazdów i odjazdów. Dojeżdżałem i wracałem busem, który miał windę i kilka miejsc dla osób na wózkach. W tamtym okresie bałem się samodzielnie korzystać z transportu publicznego, więc busy UW były idealnym rozwiązaniem.
W 2006 r. i przez kolejne kilka lat Uniwersytet Warszawski był też na etapie wielu zmian: rezygnacja z indeksów i podziału na grupy, przejście na tzw. USOS (Uniwersytecki System Obsługi Studentów) – i w końcu remonty.
Przez pierwsze dwa lata studiów na moim wydziale nie było windy. Regularnie korzystam też z balkonika, więc miałem przerobioną stałą procedurę opracowaną jeszcze z czasów gimnazjum. Po pierwsze – znaleźć kogoś, kto mi pomoże. Następnie wniesie balkonik na dane piętro i zostawi przy schodach. Potem wróci po mnie i poda mi rękę, po czym razem wdrapiemy się na górę.
Wiem, że studenci, którzy korzystali tylko z wózka, prosili kolegów o wniesienie na wyższe poziomy. Była też możliwość asystentury z Biura ds. Osób z Niepełnosprawnością. Czasem władzom wydziału udało się przenieść zajęcia z trzeciego piętra na parter.
Chyba pod koniec mojego drugiego roku zaczęły się prace nad windą. Jak już powstanie, to ostatniego dnia na uczelni wrzucę do niej granat – podsumowała koleżanka, która przez pięć lat polegała na pomocy i sile studentów.
W tym momencie studia to dla mnie niedokończona historia, bo mam dyplom licencjata, ale nie obroniłem magisterki. Trochę przez niedojrzałość. Dziś podszedłbym do tego tematu bardziej rzetelnie i z większą świadomością potrzeby niektórych zmian. Poza tym, w ciągu kilkunastu lat wiele się zmieniło i będzie zmieniać. Szkoda by było, żeby studenci z niepełnosprawnościami rezygnowali z możliwości rozwoju, ze względu na zbyt małą windę lub brak dostępu do wsparcia specjalistów.
Szczepan Rybiński – absolwent Polonistyki na UW.
Ze studiów, prócz tytułu licencjata, wyniósł słabość do książek i filmów. W mocno subiektywnych tekstach pisze też o swoich doświadczeniach związanych z MPD. Ciągle pracuje nad lepszą interpunkcją :). Od blisko 10 lat jest podopiecznym Fundacji Avalon.