Schody… Wszędzie widzę schody
Szczepan Rybiński
Podopieczny Fundacji Avalon
Zaryzykuję stwierdzenie, że w pewnym momencie dla każdej osoby z niepełnosprawnością, tytułowe zwidy nabierają realnych kształtów. Póki studiowałem, mogłem mieszkać w akademiku z windą, dostosowaną łazienką i sporą przestrzenią.
Jednak wiedziałem, że to nie może trwać wiecznie. Po kilku latach poczułem zmęczenie tym, że muszę oddawać klucze na recepcji i dzielić z kimś pralnie. Ok, pewnie brzmi to jak utyskiwania rozpieszczonego bachora, ale pomyślcie o życiu w akademiku, jak o bezpiecznym otoczeniu, w którym mam niewiele okazji do nabywania nowych umiejętności, czy podejmowania decyzji – także tych błędnych. Bo po wymeldowaniu z akademika szybko okazało się, że szukanie mieszkania to gra logiczna, w której pominięcie choćby jednego z elementów sprawia, że cała konstrukcja może zwalić mi się na głowę…
Jenga dla zaawansowanych
…bo co z tego, że w bloku była winda, skoro nie mogłem wejść do środka. Choćby dwa schodki wystarczyły, żebym czuł się pokonany już na starcie. Mieszkanie miało dobrą lokalizację i cena też była w moim zasięgu, ale musiałem szukać dalej i wróciłem do strony z ogłoszeniami.
Znalazłem inną ofertę. Cena: Ok. Na zdjęciach widać, że podjazd do budynku nie jest stromy. To plus, ale nie na tyle, żeby już się cieszyć. Co z łazienką? Na fotkach jest wanna. Wiem, że dla wielu osób z niepełnosprawnością to nie problem, a wręcz konieczność. Ja muszę mieć prysznic, ale nie taki jak w kolejnym ogłoszeniu. Brodzik jest za wysoki. Jak widać, wszystkie elementy muszą do siebie pasować. To znaczy pasować mi. Jak się tak nad tym zastanowić, proces szukania mieszkania przypomina trochę delikatny system naczyń połączonych.
Kojarzycie Jengę? Według Wikipedii to zręcznościowo-umysłowa gra towarzyska. Z drewnianej wieży gracze kolejno usuwają z budowli dowolny klocek poniżej skończonego poziomu i układają go na górze. Przegrywa osoba, która wyciągając klocek, przewróci wieżę. Ta definicja dobrze opisuje, jak niewiele jest miejsca na błąd w trakcie szukania właściwego lokum dla osoby z niepełnosprawnością. Mogę przymknąć oko na pewne niedogodności, ale to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Przekonałem się o tym, kiedy przeniosłem się do mieszkania wielkości 21m2.
W takich warunkach dało się mieszkać. Zmieścił się nawet wózek i balkonik. Można też normalnie wziąć prysznic. Brodzik był za wysoki, więc żeby się nie potknąć, musiałem być szczególnie ostrożny. Ale dało się. Jeśli słusznie wyczuwacie sarkazm, to nie jest on wymierzony we właściciela lokalu, a we mnie. Sam wybrałem to miejsce. To ja podjąłem pochopną decyzję na zasadzie jakoś to będzie. Wytrzymałem tam 1,5 roku. Pewnie nigdzie poza akademikiem nie mógłbym liczyć na idealne warunki. Jednak powinienem być bardziej uważny, a może nawet wybredny. A może znalezieniem mieszkania powinien się zająć profesjonalista, który zaproponuję lokalizację zgodną z moimi potrzebami?
Być może, jednak wtedy musiałbym się liczyć ze sporymi kosztami wartymi tyle, co miesięczne opłaty za wynajem. Jeśli dodać do tego kaucję, to okazałoby się, że już pierwsze dni w nowym mieszkaniu pochłaniają domowy budżet na dwa miesiące do przodu.
Tu byłem, czyli dziury w ścianach
W jednej z rozmów ze znajomymi ktoś porównał randkę do rozmowy kwalifikacyjnej. Jeśli tak, to pierwszą rozmowę z właścicielem mieszkania można porównać do randki w ciemno. To zawsze ostatni etap poszukiwań. Możliwe, że najbardziej frustrujący. Bo mieszkanie spełnia wszystkie kryteria, ale może okazać się, że właściciel boi się najemcy z niepełnosprawnością. Jeśli coś Panu się stanie, to ja będę za to odpowiadał. To zdanie usłyszałem raz czy dwa. Jeszcze na etapie rozmowy telefonicznej. Za każdym razem byłem kompletnie zbity z tropu. Może właśnie dlatego, że podobne sytuacje były sporadyczne.
Jak na razie przeprowadzałem się trzykrotnie i zawsze mogłem liczyć na otwartość i pomoc drugiej strony. Wywiercić dziury na uchwyty? Proszę bardzo. Wymienić żarówkę? Żaden problem. Dopompować koło? Nie ma sprawy. Kiedy na drodze do nowego adresu napotyka się tyle przeszkód, łatwo popaść w cynizm. Jednak z moich doświadczeń wynika, że układ właściciel-najemca może być też dobrą szkołą budowania relacji. Oczywiście opartej na poszanowaniu granic.
Wiec ograniczenia są tylko w głowie? I tak, i nie. Dobrze wiedzieć, że jeśli mam jakiś problem, mogę odwołać się do empatii, a nie tylko do zapisu w umowie. Jednak z drugiej strony chęć pomocy nie rozwiązuje problemu schodów: tych przysłowiowych i realnych. Czułbym się bezpieczniej gdybym wiedział, że istnieją rozwiązania, dzięki którym nie muszę się zastanawiać nad tym, czy mogę wejść do łazienki.
Szczepan Rybiński – absolwent Polonistyki na UW.
Ze studiów, prócz tytułu licencjata, wyniósł słabość do książek i filmów. W mocno subiektywnych tekstach pisze też o swoich doświadczeniach związanych z MPD. Ciągle pracuje nad lepszą interpunkcją :). Od blisko 10 lat jest podopiecznym Fundacji Avalon.