Sylwester Wilk zdobył Giewont!
Sylwester Wilk wraz ze swoją partnerką mają za sobą kolejną pełną przygód górską wyprawę, tym razem postanowili zdobyć Giewont zimą. Przeczytajcie relację, którą dla nas przygotował!
Po nocy spędzonej w aucie przy -8°C, o godzinie 7:00 rano ubieramy się ciepło, zakładamy raczki na buty i wyruszamy spod dolnej stacji kolejki na Kasprowy Wierch w Kuźnicach kierując się niebieskim szlakiem w stronę Schroniska PTTK na Hali Kondratowej.
Na pierwszym etapie wędrówki mijamy Pustelnię św. Brata Alberta, Klasztor Albertynek na Kalatówkach oraz Hotel Górski PTTK Kalatówki mieszczący się na Polanie Kalatówki. Szlak niebieski prowadzi nas prosto do schroniska, przy którym mamy pierwszy planowany postój. Tu po krótkiej przerwie na zjedzenie batonika i napicie się ciepłej kawy z termosu ruszamy w dalszą podróż. Niestety podążając za osobami, które szły przed nami niechcący skręcamy na szlak zielony, nieświadomie kierując się w stronę Kondrackiej Kopy. Po 40min bezsensownej wędrówki pod górę zauważamy nasz błąd i podejmujemy decyzję o zawróceniu.
Na tym etapie postanowiliśmy również zmienić raczki na raki, ze względu na zwiększającą się ilość śniegu w górnych partiach. Mając świadomość tego, że ten błąd kosztował będzie nas godzinę cennego czasu postanowiliśmy trochę skrócić naszą trasę, zbaczając na chwilę ze szlaku i przedzierając się przez wysoki i nieprzetarty śnieg na Polanie Kondratowej. W dość szybkim czasie udaje nam się powrócić na szlak niebieski i kontynuować wędrówkę właściwą drogą.
Tutaj na odcinku od źródełka aż do Kondrackiej Przełęczy czeka nas żmudne i mozolne podejście o dość stromym nachyleniu. Wysoka i sypka warstwa śniegu nie ułatwia nam zadania, jednak to nie przeszkadza nam w pokonywaniu trasu w stałym, równym tempie, przy okazji doganiając grupę, która szła przed nami. Znajdujemy się już stosunkowo blisko szczytu, zatem mijamy pierwsze osoby, które już z niego schodzą i to od nich dowiadujemy się o fatalnych warunkach panujących na ostatnim odcinku naszej trasy.
Na Wyżni Kondrackiej Przełęczy czeka na nas bardzo silny wiatr, śnieg padający od boku z taką siłą, że na twarzy czuć ukłucia igieł oraz widoczność na ok 10m do przodu, w której ciężko nam było pilnować się wyznaczonego szlaku. Na ostatnim, najtrudniejszym fragmencie chowamy kijki do plecaka i wyjmujemy czekany, aby móc bezpiecznie wspinać się dalej. Zostaliśmy tylko my i trójka turystów, która jednak postanowiła zawrócić ze względu na bardzo trudne warunki i ograniczoną widoczność. My jednak w oparciu o dane z GPS’a poszliśmy dalej wspinając się stromym żlebem w kierunku szczytu. Tutaj ku naszemu zaskoczeniu udało nam się dostrzec krzyż co oznaczało, że do szczytu zostało nam dosłownie 5 minut drogi.
Ostatnie podejście to skalisty fragment z łańcuchami, który prowadzi nas bezpośrednio do naszego celu, czyli na Giewont. Po 5 godzinach wędrówki udało się zdobyć szczyt. Szybkie fotki zrobione więc trzeba się schować, ponieważ silny wiatr nie daje nam spokoju. Schowani za skałą robimy krótką przerwę na zjedzenie kabanosów i dopicie resztek kawy.
Zejście ze szczytu planowaliśmy zrobić w ok 4 godziny, na szczęście tym razem gęsty śnieg pozwolił nam zastosować jedna z najszybszych, a zarazem najfajniejszych sposobów na pokonanie drogi powrotnej, czyli tzw. dupoślizg. Ja nawet byłem na to przygotowany i całą drogę w górę niosłem ze sobą na tę okazję jabłuszko.
Kolejne ciekawe i pełne doświadczeń wyjście zimowe za nami. Zarazem było to moje ostatnie treningowe wyjście przed atakiem szczytu docelowego na ten rok. Do końca lutego planuję wejść na Gerlach, czyli najwyższy szczyt Tatr oraz całych Karpat.