Codzienność osoby z niepełnosprawnością a dyskryminacja. Subiektywne spojrzenie na problem.
Kinga Danielczyk
Mamy XXI wiek. Nowe technologie są nieodłącznym elementem naszego życia. Dostęp do informacji jest powszechny. Wystarczy kilka kliknięć i wiedza na każdy temat jest na wyciągnięcie opuszków palców. Jesteśmy coraz bardziej otwarci i świadomi różnorodności, a jednak wciąż mamy do czynienia z dyskryminacją ze względu na niepełnosprawność. Z okazji Miesiąca Walki z Dyskryminacją Osób z Niepełnosprawnościami, organizowanego przez Fundację Avalon, powstał artykuł, który właśnie czytasz. Z uwagi na własne doświadczenia, tekst dotyczy głownie problemów osób z niepełnosprawnością ruchową.
Dyskryminacja, czyli co?
Internetowy Słownik PWN dyskryminacją nazywa „prześladowanie poszczególnych osób lub grup społecznych albo ograniczanie ich praw”. Czy dyskryminacją można więc określić odmowę skorzystania z jakiejkolwiek atrakcji wesołego miasteczka argumentowaną względami bezpieczeństwa? Co myślimy o parku rozrywki, który dopiero przy kasach, po sprzedaniu biletu, informuje osobę z niepełnosprawnością odwiedzającą park, że będzie mogła tylko popatrzeć, jak bawią się inni? Europa pokazuje, że można stworzyć atrakcje dostępne dla osób z niepełnosprawnością ruchową. Obecność choćby jednej maszyny dostępnej dla OzN umożliwiłaby wspólną rozrywkę.
Czego doświadcza uczeń, który nie jedzie na wycieczkę szkolną, gdyż zdecydowano się na góry, a wybrano okolicę, w której nie ma szczytu, na który wjeżdżają kolejki?
Co kierowało lekarzami, którzy słysząc, że jestem osobą z niepełnosprawnością i potrzebuję zaświadczenia o braku przeciwskazań do nurkowania rekreacyjnego, niesłusznie zasłaniali się brakiem uprawnień do wydania dokumentu, zamykali mi drzwi przed nosem albo rzucali słuchawką w przypadku telewizyty? Ostatni z lekarzy, którego odwiedziłam, u drzwi zapytał mnie, jakie uprawnienia nurkowe posiadam i z jaką organizacją nurkuję. Był przekonany, że jeśli dotarłam aż do niego, to szykuję się na wielką wyprawę, która wymaga specjalnych środków ostrożności i dodatkowych badań, a ja chciałam tylko rozpocząć podstawowy kurs nurkowy.
Gdy szukałam pracy, zdarzyło się, że mój potencjalny pracodawca interesował się moją kandydaturą, aż do momentu otrzymania informacji, że jestem osobą z niepełnosprawnością (rozmowa odbywała się online, więc nie mógł zauważyć mojej niepełnosprawności na podstawie tego, co widział). Na pytanie, dlaczego moja kondycja fizyczna nagle tak wiele zmieniła w jego postawie, odpowiedział, że firma nie jest zakładem pracy chronionej. Praca miała odbywać się online, a moja niepełnosprawność nie miałaby wpływu na szybkość ani jakość wykonania potencjalnie powierzanych mi zadań. Nie ma również formalnych przeszkód do zatrudnienia osoby z niepełnosprawnością na otwartym rynku pracy.
Dyskryminacja a myślenie stereotypowe
W moim odczuciu nie możemy dyskutować o dyskryminacji nie przywołując pojęcia stereotypu, czyli „uproszczonego i zabarwionego wartościująco obrazu rzeczywistości funkcjonującego w świadomości społecznej”, a następnie myślenia stereotypowego, bo to przekonania i myśli określają czyny i zachowania. Mam głębokie przeświadczenie, że gdyby nie myślenie stereotypowe, pracownik banku zwracałby się bezpośrednio do mnie, a nie uparcie mówił do mojej mamy, mimo że rozmawialiśmy przecież o moim koncie bankowym, o zarządzaniu moimi pieniędzmi, to mój dowód osobisty zobaczył weryfikując tożsamość właściciela konta. Zaczął zwracać się do mnie dopiero wtedy, gdy moja mama nie odpowiadała na zadawane jej pytania, a ja kilkukrotnie podkreśliłam, o czyich finansach dyskutujemy. Czy w tej sytuacji byłam dyskryminowana? Niby dostałam to, po co przyszłam, ale postawa pracownika banku utrudniła mi decydowanie o własnych pieniądzach. Z góry przyjął, że nie jestem w stanie nimi zarządzać. Mama, choć pomogła mi dotrzeć na miejsce, nie wiedziała, w jakiej przyszłam sprawie. Ma zbyt dużo własnych obowiązków, żeby zagłębiać się w szczegóły moich. Nawet gdyby chciała udzielić pracownikowi banku wymaganych informacji, nie mogłaby tego zrobić.
Inna sytuacja przydarzyła się mojej znajomej z niepełnosprawnością. Okazało się, że musi przyjmować leki niebezpieczne dla rozwoju płodu. O tym, że nie należy ich stosować będąc w ciąży lub planując macierzyństwo, dowiedziała się mimochodem, w końcowej części wizyty. Czy lekarz nie zadał pytania dotyczącego ciąży podczas wywiadu lekarskiego przypadkiem? Byłoby to poważnym błędem. Może z góry założył, że moja koleżanka nie jest w ciąży i nie planuje zostać matką? To spotyka wiele kobiet z niepełnosprawnościami, tak jakby niepełnosprawność i ciąża z zasady się wykluczały.
Kręcimy się w kółko
Dlaczego tak wiele uwagi poświęcam fałszywym i krzywdzącym uogólnieniom? Powtórzę się – wierzę, że nasze czyny zależą od naszych myśli i przekonań. Gdyby w społecznej świadomości powszechna była opinia, że osoby z niepełnosprawnościami mają takie same pragnienia i potrzeby, jak osoby bez niepełnosprawności, to mogłabym wjechać wózkiem do każdej kawiarni, a nawet klubu. Teraz, gdy nie ma podjazdu, słyszę, że „takie osoby tutaj nie przychodzą”. Nie przychodzą, bo nie dostaną się do środka, a że nie przychodzą, to właściciel lokalu nie pomyśli o dostosowaniu przestrzeni.
Jeśli urzędnik czy pracownik instytucji nie chce ze mną rozmawiać, bo być może w jego odczuciu nie mogę o sobie decydować, to przy którymś takim zachowaniu, sama zaczynam wierzyć w prawdziwość tego przekonania. W końcu odpuszczam sobie aktywne życie. Jakiś czas później ktoś inny zobaczy (ja będę siedzieć wtedy zamknięta w czterech ścianach), że podjazd do sklepu jest zastawiony rowerami, a na miejscu parkingowym przeznaczonym dla OzN stoją palety, ale to nie będzie problem, bo „takie osoby tam nie przychodzą”. Opisany schemat można przenieść na każdą inną sytuację: na odmowę wykonania tatuażu, mimo braku przeciwskazań medycznych, konieczność podpisywania dokumentów na korytarzu urzędu, brak klucza do dostosowanej łazienki albo urządzenie w niej składziku na szczotki i chemię gospodarczą, a przez to uniemożliwienie wjechania tam wózkiem i skorzystania z toalety.
Za dużo!?
Kiedy osoby z niepełnosprawnościami mówią, że ogranicza się ich prawa, zarzuca się im roszczeniowość. Kiedy ja mówię, że ograniczane są moje prawa, zarzuca się mi roszczeniowość. Jestem roszczeniowa, czyli według definicji żądam za wiele, a moje żądania nie są uzasadnione. Żądam za wiele, bo chciałabym skorzystać z toalety, pojechać na koncert, spektakl czy szkolenie, a po nim wziąć prysznic w pokoju hotelowym i paść na łóżko. Wciąż zbyt często zdarza się, że mogę go wziąć dopiero kolejnego dnia, po powrocie do domu, mimo zapewnień, że dostanę pokój z dostosowaną łazienką. Czy korzystanie z toalety, prysznica, udział w koncercie, wieczór w kinie i restauracji jest roszczeniem dla osoby pełnosprawnej?
Nie ma złych intencji
Nie chcę, by ten tekst brzmiał, jak lista żali czy żądań, lecz aby był okazją do dyskusji i przemyśleń. Nie wierzę w brak dobrej woli, tym bardziej w złe intencje, ale doświadczam braku świadomości i wiedzy. Rozumiem, że świat był konstruowany przez osoby pełnosprawne i dla osób pełnosprawnych. Pamiętam, że istnieje wiele rodzajów niepełnosprawności i nie jest łatwo sprostać potrzebom wszystkich. Wiem, że nie dostosujemy części zabytków, ale smucą mnie nowe przestrzenie miejskie czy budynki, które nie są dostosowane lub są dostosowane niepoprawnie, więc osoby z niepełnosprawnościami nie mogą z nich bezpiecznie korzystać.
Co możemy zrobić? Rozmowa przede wszystkim!
W życiu nie chodzi o to, by nie doceniać zmian, które mają miejsce, a przemiany w postrzeganiu osób z niepełnosprawnościami widać niezaprzeczalnie, jeśli porównam postawy społeczne prezentowane obecnie z tymi, które zapamiętałam z dzieciństwa. Cieszę, się że kolejnemu pokoleniu jest łatwiej i czerpaną z radości energię wykorzystuję w staraniach o kolejne zmiany. Nie narzekam, ale widzę, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Moje doświadczenia w działalności społecznej pokazują, że wszystko zaczyna się od rozmowy. Najpierw musimy chcieć słuchać, rozmawiać, zadawać pytania, przyznawać się do niewiedzy i pamiętać, że „nie ma dwóch światów, jest jeden”*. Wzajemna edukacja jest bardzo ważna, ta formalna i nieformalna, ta dostosowana do dzieci i do dorosłych. Znam swoje potrzeby, ale nie znam potrzeb wszystkich osób z niepełnosprawnościami, bo każdy z nas jest inny, dlatego tak ważna jest komunikacja. Tutaj uczeń jest mistrzem, a mistrz – uczniem.
Drugą, niemniej istotną kwestią, jest reprezentacja osób z niepełnosprawnościami w społeczeństwie i życiu publicznym. Wierzę, że kiedy OzN będą powszechnie występować w roli ekspertów, brak sprawności przestanie mieć znaczenie. Nie będziemy słuchać wypowiedzi osoby niewidomej czy poruszającej się na wózku, ale prawnika, finansisty, polityka, artysty czy pedagoga. Mam nadzieję, że w miarę upływu czasu, do końca oswoimy się także z widokiem osób z niepełnosprawnościami w roli rodziców i partnerów życiowych. Nie możemy jednak zapominać, że aby osiągnąć spełnienie w życiu prywatnym i zawodowym, osoby z niepełnosprawnością potrzebują powszechnego i sprawnie działającego systemu wsparcia asystentów osobistych.
Dziękuję osobom z niepełnosprawnościami, które zechciały podzielić się ze mną swoimi doświadczeniami i wymienić poglądami dotyczącymi dyskryminacji na różnych etapach powstawania tego tekstu.
Wszystkie cytowanie i parafrazowane definicje pochodzą z Internetowego Słownika Języka Polskiego PWN.
*ks. J. Twardowski „Jest jeden świat”
Kinga Danielczyk – anglistka i społeczniczka, początkujący nurek. Czasem żongluje słowem, akurat wobec tych akrobacji MPD (mózgowe porażenie dziecięce) nie ma wiele do powiedzenia. Zbiera doświadczenia. Żyje dzięki czekoladzie, zielonej herbacie i adrenalinie.