Okiem Szczepana, odc.11: NIE znaczy NIE.
Szczepan Rybiński
Podopieczny Fundacji Avalon
Chyba już kiedyś pisałem o tym, że nie lubię być znienacka popychany przez pieszych. Nawet jeśli chcą pomóc, to taka niespodzianka nie zawsze jest miła. Teraz chcę to sprecyzować: nie lubię być popychany, kiedy to nie jest konieczne, nawet jeśli osoba, która chce mi pomóc, wcześniej mnie uprzedzi. Nie chcę tutaj wyjść na niewdzięcznego i niepotrzebnie prowokować hejt. Chodzi tylko o wyznaczenie granic. „Nie” powinno znaczyć „Nie”, tak jak „Dziękuję” znaczy „Dziękuję”.
Kilka dni temu, podczas powrotu z pracy, przed pasami dogoniła mnie rowerzystka i zapytała, czy mnie nie popchnąć kawałek. Zanim zdążyłem powiedzieć: „Nie trzeba, dam radę”, już pchała mój wózek jedną ręką, drugą swój rower.
Dawniej, kiedy byłem młodszy, mieliśmy z kolegami taką zabawę – oni jechali na rowerach, pchając mój wózek, co często kończyła się jakimś nieszkodliwym wypadkiem. No tak, ale to było jeszcze w poprzednim stuleciu. Teraz jestem już dorosły i nie chcę, żeby ktoś nieznajomy (nawet w dobrej wierze) zamieniał mój wózek w spacerówkę. Nie twierdzę, że nigdy nie będę potrzebował takiej pomocy, ale jeśli mówię, że sobie poradzę, a mimo tego jestem ignorowany, to czuję się jak mały chłopiec, który nie ma swojego zdania.
Często mówi się, że niepełnosprawni są bardziej dojrzali ze względu na swoje doświadczenia. Tak, ale z drugiej strony są traktowani trochę jak dzieci, którym nie pozwala się dokończyć zdania. Żeby wyjść z takiej roli i wejść w taką, jaką sam sobie wybrałem, muszę się nieźle napocić…
Jeśli chcę sam decydować o tym, kto będzie „napędzał” mój wózek, to muszę się z tego tłumaczyć obcym ludziom, a przecież nie powinienem tego robić. Bo cały „problem” polega na tym, że osoba z niepełnosprawnością nie jest własnością publiczną i ma prawo do swojej przestrzeni.