Okiem Szczepana, odc. 5: Czy można „wykorzystywać” niepełnosprawność w życiu codziennym?
Szczepan Rybiński
Podopieczny Fundacji Avalon
Muszę się Wam do czegoś przyznać. Zdarza mi się korzystać z tego, że jestem niepełnosprawny. Na przykład. Ostatnio wspólnie z kolegą wybraliśmy się na koncert. Kiedy muzyka ucichła, a zespół zszedł już ze sceny, trzeba było wrócić do szatni po kurtki. Kolega miał ze sobą „numerek”, więc stanął w kolejce, która ciągnęła się prawie przez cały lokal i jakoś nie chciała maleć. Poprosiłem kolegę, żeby dał mi numerek, przejechałem na początek kolejki, wziąłem kurtki i wyszliśmy. Czy dobrze zrobiłem? Pewnie nie. Czy zrobiłbym tak jeszcze raz? Nie wiem. Żadna z tych osób, które wyminąłem, nie protestowała, ale to nie znaczy, że nie poczuli się urażeni. Z drugiej strony słyszałem, że jest taki przepis, który mówi, że w miejscach publicznych osoby z niepełnosprawnościami mają pierwszeństwo. Jednak to raczej niepisane prawo i nie oczekuję od Chodziaków, żeby je znali. Wydaje mi się, że w takich sytuacjach wszystko zależy od podejścia: Waszego i osoby, która stoi przed Wami w kolejce. W każdym razie pytanie o to, czy osoby niepełnosprawne mogą tak robić i jak to oceniać, pozostaje otwarte. Mi samemu jest trudno na nie odpowiedzieć, jestem ciekawy Waszych opinii.
Jednak to tylko jedna strona medalu.
Są tacy, którzy uważają, że korzystanie z dofinansowań czy pośrednictwa pracy dla niepełnosprawnych to też forma faworyzowania. Tutaj nie mam już wątpliwości. Dla mnie nie różni się to niczym od pracy służby zdrowia. Myślę, że słowo „pomoc” wprowadza tutaj największy zamęt. Tak po prostu się mówi. „Pomagamy osobom w takiej-a-takiej sytuacji”. To kwestia naszych przyzwyczajeń językowych. Wsparcia instytucji nie należy moim zdaniem traktować jako akt litości czy coś w tym rodzaju. Taki jest ich status i taka jest ich praca. Każdej osobie bezrobotnej pełno- czy niepełnosprawnej należy się wsparcie w znalezieniu pracy z tym, że w przypadku niepełnosprawnych pomoc instytucji jest jeszcze bardziej konieczna, bo wiedza na temat potencjału zawodowego kulawych bywa niedostateczna, dlatego potrzebny jest ktoś z zewnątrz, kto zajmie się edukacją pracodawców w tym temacie.
Rozumiem tych, którzy czują się nieswojo korzystając z takiego wsparcia, jednak wydaje mi się, że wchodzi tu w grę coś co nazywam „dumą kulawego”. Nie raz nie przyjąłem pomocy, bo wydawało mi się, że będzie to plama na moim honorze, ale jak się tak nad tym zastanowić: Czy mój honor cierpi, kiedy wjeżdżam do dostosowanego budynku czy autobusu? Wyobraźcie sobie, jak jadę na wózku za autobusem, bo byłem na tyle dumny, że nie poprosiłem kierowcy o pomoc. Głupio to wygląda, prawda?